W każdej rundzie Speedway European Championships występuje zawodnik, który otrzymuje tzw. dziką kartę, która uprawnia do startu w danych zawodach. Trzeba szczerze przyznać, że tegoroczne wybory organizatorów były bardzo trafne, bowiem trzech z czterech żużlowców awansowało przynajmniej do biegu barażowego.
Zacznijmy może od najsłabszego, czyli Michaela Hartela, który podczas drugiej rundy w Landshut zdobył tylko jeden punkt na Vaclavie Miliku. W pozostałych biegach, młody Niemiec walczył bardzo ambitnie, jednak nie zdołał wyprzedzić swoich rywali.
Zdecydowanie lepiej poradziło sobie pozostałych trzech żużlowców. Po dziewięć punktów w Kumli i Ostrowie Wielkopolskim wywalczyli kolejno: Fredrik Lindgren oraz Mateusz Szczepaniak. O ile występ tego pierwszego nie był wielkim zaskoczeniem, o tyle postawa ostrowianina była sporą niespodzianką. Zawodnik miejscowego zespołu pokonał między innymi Indywidualnego Mistrza Europy, Emila Sajfutdinowa.
Jeszcze bliżej finału był Lindgren, który w biegu ostatniej szansy w Kumli walczył ostro z Grigorijem Lagutą. Rosjanin na jednym z łuków zakładał się na Szweda, jednak ten nie zdołał zamknąć gazu na tyle, by ominąć brązowego medalisty IME z 2013 roku. Ostatecznie „Fredka” został wykluczony i do finału nie awansował.
Zdecydowanie najlepiej poradził sobie junior toruńskiego klubu, Paweł Przedpełski. Podczas inauguracyjnych zawodów na MotoArenie, Przedpełski zajął świetne, drugie miejsce i był to zdecydowanie najlepszy występ spośród wszystkich tegorocznych „dzikusów”. Polak naprawdę dobrze obserwował zmiany zachodzące na torze, odpowiednio dobierał ścieżki i szukał możliwości wydarcia sobie lepszej pozycji. Słowem - myślał na torze. Jego druga lokata była jak najbardziej zasłużona. Warto dodać, że przegrał jedynie z Nickim Pedersenem, a pokonał między innymi z Emilem Sajfutdinowem, który aż do biegu finałowego pozostawał niepokonany.